biała trumna demoniczna gra

RT @czasyzarazy: nikt: jan kochanowski gdyby żył w 2022 roku: córka mi zmarła chowamy dzisiaj małego skarba, cały domestos w domu zeżarła, jest biała trumna mała jak dla karła Pogrzeb skatowanego 8-letniego Kamila odbył się 13 maja w Częstochowie. W kaplicy na cmentarzu Kule zmieściła się tylko garstka z kilku tysięcy mieszkańców, którzy przybyli, by pożegnać chłopca. W mszy pogrzebowej nie uczestniczyła matka, ani wujostwo chłopca. Był jego biologiczny ojciec, siostra oraz przyrodnie rodzeństwo. cc-0_data • player_data • pliki użytkownika toudi1973 przechowywane w serwisie Chomikuj.pl • ff 7fc461f77ca45391560430b72d76fb505ba9bcba112d0bf 720.mp4 "Rzeczpospolita": Wkrótce do Polski trafi demoniczna gra komputerowa "Rządy Róży". Jej bohaterami są dzieci, które żywcem zakopują w trumnie swoją koleżankę. Specjaliści alarmują: młody człowiek, który kilka tysięcy razy dokona symulowanych morderstw, staje się obojętny na przemoc. Gra demoniczna Dumny Melodramatyczny ix wydział gospodarczy krajowego rejestru sądowego zakładnik duch Kretyński IX Wydział Gospodarczy Krajowego Rejestru Sądowego - Wrocław Uwaga na spółkę Krajowy Rejestr Sadowny sp. z o.o. (krs.on-line.com.pl) nonton drakor start up sub indo 2020. Przepowiednia Historia poprzedzająca Divine Divinity Spisana przez Damona Wilsona Przepisana i poprawiona przez Darrena Evansa i Gilliana Pearce`a Atak rozpoczął się wraz ze wschodem słońca, niebo zmieniało się ze smoliście czarnego całunu na lśniący baldachim czerwieni i koloru pomarańczowego, chmury wskazywały na godzinę śmierci nocy. Wyjące, krzyczące i plądrujące hordy demonów przedarły się przez osłonięty przysiołek niczym czarna, rwąca rzeka. Pazury i zęby rozrywały mieszkańców, podczas gdy ci na próżno próbowali się bronić – krew upuszczana była z takim okrucieństwem, że ani dzieci, ani matki nie zostały oszczędzone. To była straszliwa rzeź; byli dla nich niczym robactwo, które mieli wybić podczas snu i nikogo nie oszczędzać. Te kreatury nie zrodziły się z łona matki natury, ale z ciemnych mocy i sztuki znanej czarodziejom. Ci w większości wygnani magowie czekali bardzo długo na swą zemstę, niemal wyczuwali jej smak w swoich ustach. Podobnie jak krew, którą ich demony niekontrolowanie rozlały wcześniej – ale ich to nie obchodziło, nie mieli zamiaru ruszyć nawet palcem, podobnie jak w przeszłości. Około 30 lat temu przypatrywali się śmierci swojego wielkiego wodza, który umarł z rąk człowieka znanego jako Książę Hark Ferol. Knuli, planowali i czekali tyle czasu, by móc uwolnić swą zemstę na Królestwo i na tych, którzy umiłowali życie. Ale zniszczenie farm i wiosek, które jeszcze ostały się przy życiu, posłużyło jedynie dzieciom Księcia do przygotowania ich sił w Rivertown. Właśnie przez to czarownicy i ich demoniczni sprzymierzeńcy zostali opóźnieni o kilka dni i nocy. Obrońcy nie spodziewali się napotkać na takie magiczne moce i stwory jak te na otwartym polu, dlatego pokładli wiarę w swe umiejętności i stworzyli śmielszy plan – walkę w każdym, poszczególnym mieście. Oczywiście musieli też martwić się o Pana Chaosu, okropną, niszczycielską siłę, która mogłaby przedrzeć się przez większość armii niczym ogień ogarniający podpałkę. Niektórzy mówili, że to Widmo, jednak nikt nie był do końca pewien. Niebo było w tej chwili czarne niczym smoła, z prześwitami światła pochodzącego z gwiazd świecących jasno na niebie. To był najdłuższy dzień w roku i wydawało się, że musi być tym najbardziej złowrogim. Strach zaczął tlić się sercach tych, którzy czekali w Rivertown... strach i obawa. Zaczęło się od cichego dudnienia, aż w końcu armia ciemności przybyła pod bramy miasta w akompaniamencie głośnych krzyków. Obrońcy zatrzęśli się z powodu siły zgromadzonych tu niegodziwców, demonów, magów oraz Pana Chaosu, którzy przybyli tu, by wziąć udział we wściekłej bitwie. Jednak wokół panowała cisza. Podczas gdy hordy próbowały wyczuć w powietrzu swe ofiary... nie było żadnych oznak obrony, zatem ostrożnie ruszyli do przodu. Ostrożność podczas wojny jest tak rzadka, że wkrótce zaczęli czuć, że nie ostał się nikt, by stawić im czoła, zatem rozwaga została zastąpiona czystą arogancją i maszerowali dalej, jak gdyby już podbili miasto. Nie byli świadomi, że wysoko ponad nimi, na dachu i szczycie ściany siedzieli szlachetni obrońcy. Wysokość dawała im niewielką, ale jakże potrzebną przewagę nad armią. Krzyk rozległ się w tym samym momencie, w którym obrońcy zrzucili na hordy gliniane naczynia wypełnione płonącym olejem. Wielu wrogów zostało trafionych i nagle stanęli w ogniu, a zaraz potem nadszedł deszcz strzał, latających niczym wściekłe osy i syczących niczym węże, a wszystko to za sprawą dziesiątków łuczników. Każda ze strzał została zamoczona w truciźnie. Walka rozpoczęła się na nowo i armia demonów oraz magów odpowiedziała falą czarów i ognistych kul, które zmusiły łuczników do ponownego ukrycia się w bezpiecznym cieniu. Wielu ludzi, demonów i czarowników poległo w pierwszym starciu, jednak czyny tych dzielnych dusz były niczym w porównaniu z siłą armii wroga. Musieli zatem dokonać odwrotu i się przegrupować. Wojny nie toczą się w nocy, nie trwają też przez jedno uderzenie serca. To żyjąca istota, odbierająca życie i dusze tym, którzy odważą się praktykować tę sztukę. Było więc tak, że czarna armia magów zadręczała i polowała na dzielne dusze, które stanęły jej naprzeciw. Było tak, że tamci byli zmuszeni odpowiedzieć terrorem przeciwko liczniejszemu wrogowi. Przez następne miesiące trwała śmiertelna zabawa w kotka i myszkę, która rozpoczęła się, gdy czarodzieje rozwalali domostwa w drobny mak w poszukiwaniu swych wrogów, a mężni obrońcy byli zmuszeni podzielić się na mniejsze grupki, aby unikać niebezpiecznych demonów, które polowały na nich niczym na zwierzynę łowną. Te grupki szybko poznały wartość wiedzy na temat słabości swoich przeciwników, podobnych demonom czy czarodziejom i wykorzystywały ją, jak tylko mogły. Za każde zwycięstwo, jakie odnieśli, armia czarowników musiała zapłacić krwią i bólem – wojownicy to podrzynali ich gardła pod osłoną nocy, to szpikowali czarne serca wrogów chmarą strzał. Magowie zaczęli być nazywani przez obrońców Przeklętymi, a grupki tych drugich przerodziły się w bandy, które były zdolne do potyczek oraz do pojawiania się w innym miejscu, gdy tylko zostali przepędzeni z poprzedniego. Armie ciemności zaczęły tracić cierpliwość i powoli Przeklęci zaczęli tracić na ważności, ponieważ nie mogli już liczyć na żadną pomoc i posiłki. Nadszedł czas na działanie, dlatego Pan Chaosu, w całej swej widmowej chwale, nawiedził pola walki i doprowadził obrońców przed swoje oblicze. Nie mogli zabić go ani bezpośrednio, ani podstępem – wkrótce sytuacja zaczęła robić się beznadziejna. Trochę po trochu i szczyptę po szczypcie dopasował tory wojny do swojej wizji, a obrońcy zaczęli wkrótce wpadać w jego zasadzki i pojawiła się groźba, że zostaną pokonani... Czwarty miesiąc wojny przyniósł dramatyczne zmiany w sytuacji i sprzymierzeni zostali wyparci z Rivertown. Pobici i przemoczeni, ciężko ranni i załamani, uciekli do względnie bezpiecznego, innego bastionu nadziei. Matki i ich dzieci (które do tej pory przeżyły) uciekły już o wiele wcześniej i przetrwały w okolicznych lasach. Podczas gdy sprzymierzeńcy skierowali się prosto do zamku znanego jako Stomfist, w ich sercach narodził się strach, że byli skończeni i przegrani. Wiedzieli jednak, że tak długo jak wytrwają, ich rodziny miały czas na ucieczkę na ziemie swych przyjaciół... to była jedyna rzecz, którą mogli teraz dla nich zrobić. Już w momencie, w którym dotarli na dziedziniec zamku, wiedzieli że mają tylko jedną szansę, aby go utrzymać – brama. Jeśli ona padnie, armie czarowników i Pana Chaosu wedrą się do środka niczym rój, a to będzie koniec dla nich wszystkich. Mieli wystarczająco dużo zapasów, aby wytrzymać oblężenie, jednak morale były niskie. Wielu mamrotało na temat śmierci, a inni po prostu czekali już tylko, aż ta po nich w końcu przyjdzie. Ci, którzy nie popadli w apatię i strach, modlili się z wielkim zapałem do Siedmiu Dobrych Bogów. Umieścili baryłki z olejem dookoła zamku, w strategicznych miejscach – Przeklęci nie zdziałaliby nic więcej niż zdewastowanie niegdyś dumnych umocnień. Brunatnożółte niebo po raz kolejny zapowiedziało ich nadejście i po raz kolejny ukazali się jako zdobywcy. Tym razem ich dowódcą był potężny Pan Chaosu, który spalił bramę niczym przegniłe drewno, a demony i Przeklęci podążyli jego śladem niczym służalcze psy. Towarzyszył temu straszny, ciągły śmiech Chaosu, który przyprawiał o ciarki każdego, kto go słyszał. Wydawało się, że nie istnieje nic, co mogłoby go odstraszyć lub chociaż spowolnić jego mroczną furię... Byli zgubieni. Nagle Pan Chaosu zatrzymał się jakby zmrożony i warknął dziko. Z jego oczu biły niczym bicze piekielne ognie. Pojawił się lud Krasnoludów, ich armie wgryzały się w jego pomioty. Uwielbiali śpiew wojny ponad wszystko. W wielkim gniewie ich topory i młoty niszczyły wroga za wrogiem, demony i Przeklętych. Niebo zamieniło się w czarną chmurę, piekielne grzęzawisko, gdy Pan Chaosu wpadł furię. Jednak cała jego żółć i złość nie mogły powstrzymać działań mistrzów kamienia. Teraz przechylili szalę zwycięstwa na swoją stronę, a pokonani sprzymierzeńcy dołączyli do nich w walce. Był to krwawy i zwycięski pogrom. Ludzie i Krasnoludy wypędzili z zamku wszystkich wrogów. Ci, którzy nie zostali ścięci przez krasnoludzkich weteranów, uciekli z pola walki dzięki pomocy Pana Chaosu, który uchronił ich od pisanego im losu. Wojownicy pokonali większość Przeklętych, magowie spanikowali i uciekli, ponownie z pomocą swego Pana. Ci, którzy nie zostali strąceni przez strzały, zdołali uciec. Może tylko po to, aby powrócić raz jeszcze? Gdy tylko armie uporały się z ostatnimi demonami, zapanowała wielka radość. Ludzie gorąco, z zachwytem i dumą powitali Krasnoludy. Niebo zaczęło się rozjaśniać i zaczął padać deszcz, który zmył krew do rzek koloru blado szkarłatnego. Czas zatoczył okrąg. Toczona była nowa bitwa... wiele lat po tej starej. Gdy nad obozem pojawił się księżyc, Ruben Ferol usiadł i zatopił się w lekturze relacji z ostatniej walki. Ułożył dłoń na podbródku i westchnął, zatapiając się w myślach. Ciężkie płótno namiotu uniosło się pod wpływem gwałtownej, nocnej bryzy. Ruben poczuł nagły ból w karku, przymknął oczy. Czytał książkę za książką, relacji z bitw zarówno wygranych, jak i przegranych. Nie dawały mu jednak żadnych prawdziwych wskazówek dotyczących prowadzenia tej nowej wojny... Stare manuskrypty zdawały się podpowiadać, że sprzymierzeni triumfowali dzięki szczęściu i taktykom wojny podjazdowej, a nie było to zbyt pomocne dla Maga Wojennego i potomka Harka Ferola, człowieka, który rozpoczął wojnę z Przeklętymi. Sięgnął przed siebie i pociągnął solidnego łyka ze swojego kufla. Jego źródła informowały go, że przewlekła walka twarzą twarz z Lordem Chaosu i jego podwładnymi może być niewykonalnym zadaniem, daremną próbą, która mogła doprowadzić do większej ilości śmierci niż mógłby wytrzymać. Przeklęci powrócili i on oraz Liga stawiliby im czoła o poranku. Na daremno szukał pocieszenia czy wsparcia w myślach i pisemnych przekazach innych. Wszystko wydawało się czarne jak smoła. Pan Chaosu stanowił oddzielny problem, który ciążył mu na duszy. Sprawił, że pociągnął kolejny łyk z kufla. Jego szpiedzy i informatorzy donieśli mu, że mroczna armia była tym razem o wiele silniejsza, a Pan Chaosu miał do dyspozycji więcej sługusów i demonów niż wcześniej. Magowi Wojennemu wydawało się, że ta walka nie pójdzie dobrze. Przeklęci musieli pojmać i zniewolić wiele kobiet, by wyhodować tę potęgę w takim czasie. Niech piekło pochłonie góry, które dały im taką kryjówkę i miejsce do odwrotu. Zgładzeni Przeklęci okazali się wyglądać na o wiele młodszych niż spodziewała się tego Liga... Ciężko to zaakceptować, ale mogło to znaczyć, że Mroczny zapewnił tym, którzy byli dość zdeprawowani, aby za nim podążać, wieczną młodość. Ostatni łyk z kufla sprawił, że rozkaszlał się nieco. Zwęził oczy i zatrząsł się z powodu zimna. Był jeszcze jeden problem, który wymagał ostrożnego rozważenia. Przeklęci mieli teraz lidera – arcy maga znanego jako Ulthring. I jeśli nie było to gwoździem do trumny, to wkrótce mogło się nim stać – Pan Chaosu, ta pozbawiona formy, widmowa istota z poprzedniej wojny, w dużym stopniu bezsilna, ale wciąż budząca strach, miała teraz zupełnie fizyczną formę i nawiedzała ruiny Rivellonu. Dwa razy wyższa niż jakikolwiek człowiek i silniejsza niż tuzin najtwardszych wojowników. Westchnął głęboko. Będzie potrzebował swego rodzaju cudu. Jeśli w ogóle mieli wygrać tę wojnę, musieli znaleźć sposób na pokonanie istoty, która zdawała się być wcieleniem bóstwa. Była to myśl, która nie sprawiała mu przyjemności. Jego jedzenie leżało na talerzu niezjedzone, częściowo podziobane i zimne. Miał czas do końca dnia, aby znaleźć słaby punkt w zbrojach nieśmiertelnych, w innym przypadku ich losem było zniewolenie, lub coś jeszcze gorszego. Zimny pot wstąpił na jego czoło i wziął potężnego łyka z kryształowego kielicha do wina, który stał na stole. Potem powstał, a siedzący za nim sługa Ralph pośpieszył z jego ubraniem i nałożył na jego ramiona wojenną pelerynę. Młody mężczyzna zapiął zewnętrzne okrycie na szyi i Ferol wyszedł z namiotu. Po obu jego stronach pojawili się gwardziści, a gdy szli, trwała skrzypiała pod ich okutymi butami. Skierowali się do większego i ważniejszego namiotu, który służył jako miejsce narad dla Ligi. Skierował swój wzrok na niebo. Z bladości gwiazd i zmian zachodzących w powietrzu wywnioskował, że ledwie starczy mu czasu. Za kilka godzin nadejdzie świt. Zdecydował, że spędzi te ostatnie kilka godzin życia nieformalnie, dlatego też, gdy tylko wszedł do namiotu, pierwszą rzeczą, jaką zrobił, było usadzenie się na `najwyższym krześle` i położenie nóg na stole rady. Wkrótce zaczęli nadchodzić kolejni, wraz ze swymi świtami i ochroniarzami. Pierwszy, który wszedł, był jego kuzynem, kilkukrotnie usuwanym Księciem Dylanem Ferolem, liderem ludzkiej domeny w Rivellonie. Tuż za nim pojawił się Jemthorn, przedstawiciel elfów oraz Ulf Twohuts, wybraniec Krasnoludów. Pomimo że ich rasy ledwie się kontaktowały, ta para była niemal nierozłącznymi i mocnymi sojusznikami, nie wspominając nawet, że i przyjaciółmi. Grondtha od Jaszczurów i Zakx od Impów byli kolejnymi, którzy ujawnili swą obecność. W końcu dołączył do nich też Go-Dar, jak zwykle krocząc z dumą i niezachwianą pewnością. Odziany był w swój wojenny płaszcz, kolorowy i pierzasty. Jeden po drugim zajmowali swe miejsca, aż w końcu wszystkie oczy skierowały się w stronę Rubena Ferola. Zaczekał chwilę, aż wszystkie oczy go odnalazły, zastanawiając się kim on właściwie jest, dlaczego się tu znalazł. Był jednym z magów Rivellonu, którzy sprzeciwili się strasznemu Panu Chaosu. Właściwie nie byli rasą, ale grupą potężnych indywidualistów, którzy wybierani byli spośród innych ras. Posiadali jednak miejsce w radzie i obdarzani byli tym samym szacunkiem i prawami, co każdy członek Ligi. Oprócz tego Ferol zawsze uznawany był za świetnego doradcę, jeśli w sprawy mieszała się militarna natura. Był człowiekiem, bitewnym magiem o nieprzezwyciężalnej mocy i umiejętnościach, a ludzie zawsze byli uważani za tych najbardziej kreatywnych, jeśli chodziło o strategię i planowanie. Nie podnosił go na duchu fakt, że jego własna rasa w większości zasilała szeregi Przeklętych, ponieważ ludzie posiadali reputację łatwych do przekupienia i zdolnych niemal do wszystkiego. A teraz był tutaj, siedząc pośród zebranych, w samym centrum uwagi. Zimny dreszcz przebiegł mu po kręgosłupie, ale nie była to żadna nowość. Skwitował go sardonicznym półuśmiechem. Zastanawiał się nad porywającą przemową, z rodzaju tych, które powinny podnieść zebranych na duchu i poderwać ich do walki, ale kiedy zobaczył siedzących przed nim – pomysł wyparował niczym poranna mgła. Byli uwikłani w tę walkę przez ostatnie sześć miesięcy i byli zmęczeni, podobnie jak i on. Dzika walka wypaliła z nich wszelkie romantyczne myśli o heroizmie. Ork Go-Dar, kiedyś słynący ze swej komicznej poezji (Ferol zawsze uważał go za zbyt cukrowego, jak na swój gust) był ponury i siedział tam z czarną chmurą na sercu. Zaczął myśleć, że ostrzeżenia na temat bestialstwa Przeklętych w ostatniej wojnie dotarły do nich za późno. Być może trochę nie docenili swych demonicznych wrogów. Z raczej małej armii, siły ciemności rozrosły się do tysięcy i były teraz wspierane przez wiele setek demonów. Koszta do tej pory były bardzo wysokie i krwawe – ani jeden członek Rady nie uciekł przed jakąś osobistą tragedią przez ostatnie pół roku, podczas gdy Przeklęci najeżdżali ich ziemie, uwolnieni od jakichkolwiek skrupułów, które mogli kiedyś posiadać. Byłby głupcem, gdyby zaoferował swoim sojusznikom tak fałszywą nadzieję, dlatego też rozpoczął przemowę swym zwyczajnym głosem, nadszarpniętym zmęczeniem i wolą, by to wszystko się skończyło. "Przyjaciele i sojusznicy". Westchnął delikatnie. "Nie znalazłem w historiach nic, co mogłoby dać nam przewagę, wróg wydaje się nie mieć żadnych słabości." Jego ręce opadły teraz na stół i przez chwilę panowała cisza. "Jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z tak strasznym, niemożliwym do zatrzymania wrogiem. Obawiam się, że nasza walka jest daremna i nie jesteśmy w stanie wygrać." "Bah! Jesteś zbyt ponury, Ferol." Żachnął się przywódca Krasnoludów. Jego oczy lśniły od pasji do walki, którą podzielali jego ludzie. Położył swoje dłonie na stole. "Mówisz, jakbyśmy byli już skończeni." Popatrzył na wszystkich. "Połączywszy siły dysponujemy armią o sześć tysięcy liczniejszą niż Przeklęci!" "I tracimy trzech naszych na każdego ich jednego w normalnej walce!" Padła odpowiedź pełna niezadowolenia. "A więc naprawdę jesteśmy skończeni?" Rzekł smutno Go-Dar i na chwilę wszyscy spuścili oczy. Inny głos przebił się przez głos Go-Dara i rzekł otwarcie. "Mielibyśmy szanse, gdyby chodziło tylko o Pana Chaosu prowadzącego Przeklętych, ale teraz mają ze sobą tego po trzykroć wyklętego Arcymaga Ulthringa, który dzierży plugawy miecz wykuty dla niego przez samego Pana Chaosu. Jest tak potężny jak ten śmierdzący Pan!" "Wszystko ładnie i pięknie, ale nie sądzę, aby był to powód, by psuć sobie poranek." Podczas gdy Ferol pozwolił debacie się rozwinąć, obserwował innych i teraz jego własne oczy lśniły nikczemnymi zamiarami. Wszyscy raz jeszcze spojrzeli się na niego, niektórzy z otwartymi ustami i opadłymi szczękami. "Obmyśliłeś jakiś plan, prawda stary lisie?" Jemthorn przebił ciszę swym pytaniem i znaczącym uśmiechem, dla Ferola pogłębiającym się. Jego głos, lekki i delikatny naznaczony był zaczątkami śmiechu. "Nie do końca mój." Odparł Mag Wojenny z półuśmiechem na ustach. "Pozwólcie, że wytłumaczę." Zaczął chodzić, nagradzając sojuszników wielkodusznym spojrzeniem. "Trzy noce temu miałem sen, niemalże jakby sami Bogowie się do mnie odezwali wraz ze wszystkimi boskimi darami. Wiem, że istnieje za to cena." Ponownie znieruchomiał, błądząc wzrokiem gdzieś po całym namiocie, aż w końcu powrócił do stołu, usiadł i położył podbródek na dłoniach, podtrzymując go kciukami. Chwilę potem odchylił się na krześle i kontynuował. "Widziałem hordy Przeklętych w rozsypce, rozgromione przez nasze armie. Prześladowaliśmy ich tak, jak oni polowali na naszych przodków." Jego oczy zamgliły się na jedno uderzenie serca, gdy przypominał sobie sen. "Mój sen ukazał porażkę Chaosu i Ulthringa, panikę rozprzestrzeniającą się jak ogień wśród ich zastępów. Widziałem, jak to się dokonało i poznałem cenę tego zwycięstwa." Liga siedziała tak przez chwilę, niektórzy z nich osłupieli, niektórzy wprost nie dowierzając, ale Ferol mówił dalej, ponieważ byli ożywieni jego natarczywym głosem i prawie proroczym tonem. "Słyszałem głos z niebios i mogę jedynie przypuszczać, że był to jakiś rodzaj anioła. Wyśpiewał mi przepowiednię, która może być przydatna w przyszłych walkach przeciwko Przeklętym." Potem przyszpilił ich wzrokiem i w ostatecznej przemowie rzekł. "W sercu czuję obawę, jednak w snach się nie boję, dlatego też wiem, że tego dnia zwyciężymy." Wstał i uderzył dłońmi w stół z odgłosem porównywalnym do uderzenia błyskawicy. "Ponieważ jeśli przegramy, jak nasi zniewoleni następcy będą mogli walczyć z Chaosem po raz trzeci?" Nie spuścili z niego wzroku, a gdy wzeszło słońce, wiedzieli czego muszą dokonać. I tak z sercami ciężkimi niczym ich zbroje, opuścili namiot i udali się przygotować się na swe przeznaczenie. Słońce wspięło się na niebo, podczas gdy dwie armie ustawiały się do ostatecznego starcia, zmierzając powoli na swoje stanowiska. W końcu wszyscy byli gotowi do walki. Przeklęci uformowali szyk przed demonicznymi sojusznikami, gotowi do rzucania czaru za czarem na przeciwników, ale gdy tylko dojdzie do walki wręcz, mieli wycofać się za plecy demonicznych żołnierzy. Słabe światło promieniujące z kuli odbijało się od mieczy, tarcz i zbroi. Ulthring stał obok Pana Chaosu – obaj stanowili przerażający widok dla armii Ligi. Mag ubrany był w pełną zbroję zabarwioną czerwienią i krwią. W jego dłoniach spoczywał Miecz Kłamstw, miecz, którzy otrzymał od Pana. Spoglądał oczami szaleńca, czekając na sygnał. Dalej stała hebanowa, wielokolorowa postać Pana Chaosu – miał ponad dwanaście stóp wysokości i wydawał się być stworzony z cieni, prezentując się jako nagi, pozbawiony włosów człowiek. Nieuzbrojony, ale na tyle przerażający, że ciężko było na niego patrzeć nawet z drugiej strony pola bitwy. Przeciwko tej przytłaczającej hordzie stanęła Liga Siedmiu, cierpliwie czekając na rozkaz ataku. Ich zbroje lśniły w świetle, bronie były gotowe. Mieli zamiar wygrać lub zginąć próbując. Ludzie, orkowie i krasnoludy mieli blokować ciężką piechotę na środku. Impy i elfy oraz jaszczury stanowiły lekką piechotę na flankach. Magowie bitewni dopełnili obrazu, gotowi rzucać czary bojowe i wspomagać swych kompanów. Łucznicy wszystkich ras utworzyli tylny łuk bloku piechoty, gotowi do odwrotu i zasypania wrogów setkami strzał. Dalej znajdowała się kawaleria Ligi, skomponowana ponownie ze wszystkich ras. Szli przed piechotą i nieśli sztandary. Konie prychały nozdrzami, pokazując oznaki niepokoju. Ruben Ferol i inni przywódcy Ligi ustawieni byli na boku głównych sił. Posiadali swoje własne siły składające się z dwóch setek elitarnych konnych, uformowanych w staranny klin. Wszyscy słyszeli drwiący głos Pana Chaosu, który wzywał ich do ucieczki z pola bitwy, dopóki jeszcze nie było za późno. Ale to nie byli rekruci. To byli świetnie wyszkoleni ludzie, którzy stali na swych stanowiskach, niewzruszeni brzmieniem tego mrocznego głosu. Podczas gdy konie strzygły nerwowo uszami, jeźdźcy uspakajali swe bestie i zaczęli nucić nisko brzmiącą pieśń, której nie usłyszeliby nawet ludzie stojący w szeregach za nimi. Ralph, młody pomocnik Ferola, wydał rozkazy, aby ruszali naprzód, które zasygnalizował trębacz dmący głośno i wyraźnie. Kawaleria Ligi oderwała się od armii i tysiące ruszyły przeciwko mrocznej armii. Za nimi szybko maszerowała piechota. Ich tarcze były uniesione wysoko, aby chronić ich przed jakimikolwiek długodystansowymi przywołaniami, które zostały wysłane przeciwko nim. Podczas gdy czary przeszywały powietrze, Przeklęci mieli duże problemy w trafianiu swą magią w galopujących konnych, ale i tak wystarczająco dużo z niej trafiło w swe cele, by złamać szarżę kawalerii i powalić trzecią część ich konnych, zanim w ogóle zdołali zbliżyć się do czarowników. Piecha Ligi otworzyła szeregi i przepuściła uciekającą teraz kawalerię na tyły, prąc naprzód tak szybko, że Przeklęci nie przestali tworzyć kolejnej, śmiertelnej zapory ogniowej. Potem odwrócili się i uciekli szybko za szeregi swych demonicznych sprzymierzeńców. Nie czekając zbyt długo, Pan Chaosu ryknął i jego żołnierze rozpoczęli szarżę na spotkanie wojsk Ligi, wyjąc i rycząc. Dwie armie starły się i podczas gdy walczyły, Magowie bojowi i Przeklęci rzucali czar za czarem, a łucznicy szyli strzałami nad głowami swych towarzyszy i krwawą skutecznością zatapiali je w ciałach wrogów. Po obu stronach padło mnóstwo walczących. Krew pokrywała pole walki, łącząc się z posoką plugawych i ich towarzyszy. Niemniej oczywiste było, że Liga była wycinana w pień, podczas gdy Przeklęci cierpieli o wiele mniejsze straty. Krasnoludy, orki i ludzie w samym centrum walki zaczęli powoli przegrywać lub być spychani przez gwałtowny atak szalonego Ulthringa i Pana Chaosu, którzy zostawiali za sobą szeroki pas martwych lub umierających. Gdy ci dwaj parli do przodu, Liga odtrąbiła rozpaczliwy rozkaz odwrotu dla środkowej sekcji ciężkiej piechoty. Zaczęli uciekać na pełnej szybkości. Czując, że właściwie już wygrali, szalony Ulthring podążał za Panem Chaosu i ścigał uciekających wojowników niczym kot polujący na myszy. W tym momencie domknęła się ostrożnie zastawiona pułapka, co wywołało złowrogi uśmiech na twarzach tych, którzy grali w tę grę. Stracili wielu, ale nadzieja zaczęła odżywać, gdy ich elitarni wojownicy nagle zamknęli flanki za dwoma przywódcami wrogów i uniemożliwili demonom i czarodziejom podążanie za swymi mistrzami. Nagle okazało się, że uciekające wojska wykonywały zaplanowany i uporządkowany odwrót, a nie krwawą i wywołaną przerażeniem ucieczkę. Formacja otworzyła się i przepuściła przywódców Ligi i ich galopujące konie, wspieranych przez klin złożony z dwóch setek jeźdźców, prących prosto na przywódców Przeklętych z wielką szybkością. Pan Chaosu po prostu zawył z zachwytu, ponieważ w swym spaczonym sercu wiedział, że nie są to przeciwnicy dla niego i czarodzieja stojącego u jego boku. Dlatego też pozwolił im podejść, wiedząc, że zostaną zmiażdżeni pod jego hebanową stopą. Potem jego demony rozedrą wąską linię pomiędzy nimi i wszystko skończy się w ciągu kilku sekund. Jego oczy płonęły triumfalnie. Ralph, pomocnik Ferola, wybrał ten moment, aby przerwać potężny czar niewidzialności, który miał na sobie i wycelował swój długi łuk w stronę Ulthringa. Strzała wyleciała w powietrze i wydawało się, że czas stanął na te kilka sekund. Strzała trafiła prosto w lewe oko czarownika z taką siłą, że rozdarła je i wyszła z tyłu hełmu maga, wraz z fontanną czerwieni. Chaos nie miał czasu, aby zareagować na atak na jego, krzyczącego teraz nienaturalnie, sprzymierzeńca, ponieważ przywódcy Ligi byli już niemal przy nim, podobnie jak dwie setki kawalerii. Zamknęli szeregi za Panem Chaosu, a Go-Dar i Ulf Twohuts wbili lance w ciało mrocznej istoty. Odwdzięczył się rykiem pełnym pogardy i sięgnął ku nim dłońmi, łamiąc lance niczym kawałek zgniłego drewna. Potem zamknął dłonie na ich szyjach i rąbnął twarzami o siebie. Rozległ się przyprawiający o mdłości głos pękających kości i obaj opadli na ziemię, martwi. Elf Jemthorn wbił swój topór wojenny w głowę Pana Chaosu z odgłosem pękającej kości, jednak bez jakiejkolwiek reakcji. Czarna istota wyrwała ramię elfa płynnym ruchem, bryzgnęła krew. To była rzeź. Zakx padł, gdy w jego czaszkę wbił się niczym sztylet kciuk Pana Chaosu. Książę Dylan Ferol zeskoczył ze swojego konia i próbował siłować się z wrogiem, który złapał go za oba ramiona, przechylił głowę i wbił go w ziemię, łamiąc mu kark i miażdżąc klatkę piersiową jak gdyby była to para zużytych kapci. Umarł, sikając krwią. Widząc to, jaszczurzyca Grondtha próbowała przyjść Księciu z pomocą, ale poległa, gdy Chaos zmiótł ją strasznym kopniakiem. Jej dłonie powędrowały do jelit, próbowała zatamować wypływającą krew i żółć. W końcu upadła obok bladego, pozbawionego krwi ciała Jemthorna. Umierając, przywódcy Ligi nie dali Panu Chaosu żadnej satysfakcji, ani jednego okrzyku bólu. Przyglądając się temu wszystkiemu, Rubel Ferol potrząsnął głową w smutku i zacisnął zęby. Zobaczył, że król demonów wyrywa topór Jemthorna ze swej głowy i przyjmuje obronną postawę. Ferol ruszył w jego kierunku i w ostatniej chwili po prostu porzucił swe straże i zeskoczył z konia, który umknął przed przerażającym wrogiem. Podczas gdy zbliżał się w stronę Pana Chaosu, mag zaczął się śmiać. Był to głuchy i drwiący śmiech. Stał naprzeciw demona i podniósł na niego buntowniczy wzrok. Nie potrzebując czasu na namysł, Pan Chaosu rozdzielił palce i zagłębił swą czarną dłoń głęboko w klatce piersiowej Ferola. Człowiek wierzgnął i zacisnął zęby, czując, jak jego ciałem wstrząsają dreszcze, a w oczach ciemnieje. Krew wypływała z niego na ziemię, ale wszystko, czym obdarzył króla demonów to ponury uśmiech. A potem umarł. Gdy Chaos wycofał rękę, a ciało osunęło się na ziemię, rozlana krew zmieszała się razem, tworząc wielką kulę białego światła, która ruszyła do przodu, oślepiając jego oczy i paląc demony, które przedostały się do mistrza, by go bronić. Czarne kształty były rozrywane na strzępy i rzucane brutalnie do tyłu przez to magiczne uderzenie. Czar, który przywołali przywódcy Ligi, świecił teraz niczym latarnia nadziei w tej pełnej przemocy konfrontacji. Uniósł Pana Chaosu w powietrze. Moc ich życia przekuta została na ofiarną magię, która teraz przeciskała się i wykręcała króla demonów przez wszystkie cztery wymiary. I wśród okrzyków pełnych złości, bólu i potępienia, został zrzucony z powrotem do piekła, w czarnej chmurze i wśród opadającego popiołu. Zniknął w akompaniamencie przypominającym uderzenie pioruna. Trochę dalej, Ralph, znużony walką i zakrwawiony, stał nad szalonym Ulthringiem. Mag wciąż żył, a pomocnik dojrzał w jego oczach trudną do zdefiniowania ufność. Sięgnął więc po najbliżej znajdującą się broń – Miecz Kłamstw. Szalony czarownik krzyczał i wywijał się, aż w końcu Ralph wycelował czubkiem miecza w gardło wroga i pchnął. Krzyk przerodził się w rzężenie, a małe stróżki krwi pociekły mu z obu stron szyi. Jego jedno dobre oko zamknęło się na zawsze. Gdy wyrwał miecz z gardła Ulhringa podniósł go w górę, a krew wciąż z niego ściekała. Demoniczna armia załamała się i zaczęła uciekać, gdy tylko zobaczyła, że obaj jej przywódcy zginęli. Jednak rasy Ligi Siedmiu zamknęły się wokół nich i zaczęły wycinać ich w pień. Nie trwało to długo, gdy jedynymi ruszającymi się istotami na polu bitwy byli padlinożercy, którzy przybyli żywić się poległymi. W obozie Ligi panował taki entuzjazm i radość, że ci, którzy przeżyli, złapali za broń, zdeterminowani nie pozwolić ani jednemu demonowi czy magowi uciec w nieznane. Wiatr leniwie bawił się połami namiotu Rubena Ferola, unosząc rogi pergaminu leżące na jego drewnianym stole. Nie była to ostatnia wola ani testament zgubionego człowieka, a prorocze ostrzeżenie, słowa ze snu. Trzy dni wcześniej poświęcił swoje własne życie, by ratować wielu. Trzy elementy są wymagane, aby stać się prawdziwym Boskim Wybrańcem: Przyzwanie, Błogosławieństwo i Poświęcenie. Wybraniec będzie posiadał Obrońcę, który będzie go prowadził. Wybraniec wkroczy na ścieżki Śmierci. Wybraniec zobaczy wizje zesłane z Krain Śmierci. Wybraniec posiada Moc, aby uratować lub zniszczyć świat. Źródło: An error the page you are looking for is currently try again you see this error constantly and you are the system administrator of this resource then please make sure that you are not blocking our IP address: Message: Response timeout reached (15 seconds).Faithfully yours, GTranslate - Translation – Proszę o szczegóły – powiedział Lan Wangji, siadając. Jego prośba bardziej brzmiała jak groźba, więc Nie Huaisang w końcu zaczął tłumaczyć. – Hanguang-jun, dobrze wiesz, że sekta Nie różni się od pozostałych. Jej założyciel był rzeźnikiem, więc podczas gdy inne sekty kultywują za pomocą mieczy, to nasza korzysta z szabli. Była to wiedza powszechnie znana. Nawet motywem sekty Nie była drapieżna głowa bestii, która z wyglądu przypominała psa lub świnię. – Z powodu tej różnicy w podstawie kultywacji i faktu, że założycielem był rzeźnik, to normalne, że polała się krew. Szable poprzednich liderów sekty aż drżały od złej energii i morderczych intencji. Prawie wszyscy z nich zmarli z powodu eksplozji wywołanej dewiacją qi. Ich drażliwe temperamenty też się do tego przyczyniły. – To bardzo zbliżone do demonicznej kultywacji – powiedział Wei Wuxian. – To coś innego! – Nie Huaisang szybko obronił swoich ludzi. – Demoniczna kultywacja jest taką tylko dlatego, że wykorzystuje ludzkie życia. Nasze szable zaś żywią się życiami złych duchów i bestii. Przez całe swoje istnienie zabijały takie istoty, więc jeśli nie mogą dłużej tego robić, to zaczynają powodować problemy. Duch szabli za swojego pana uzna tylko jedną osobę i nikomu innemu nie pozwoli się użyć. To nie tak, że możemy je stopić. Nie dość, że byłoby to brakiem szacunku do naszych przodków, to możliwe, że wcale nie rozwiązałoby problemu. – Strasznie napuszone, co nie? – skomentował Wei Wuxian. – Dokładnie, ale szable, które walczyły i kultywowały z naszymi przodkami, mają prawo być napuszone – odpowiedział Nie Huaisang. – Z pokolenia na pokolenie liderzy sekty mieli coraz wyższe poziomy kultywacji i problem się pogłębiał. Aż do czasu, kiedy szósty lider wpadł na pewien pomysł. – Żeby wybudować pożerający ludzi zamek? – Nie, nie. Choć te sprawy są ze sobą połączone, to rozwiązanie pojawiło się później. Szósty lider zrobił trumny na szable swojego ojca i dziadka, po czym wybudował grobowiec. Do środka zamiast cennych skarbów włożył setki ciał, które były na skraju transformacji w dzikie trupy. Lan Wangji zmarszczył brwi. – Hanguang-jun, mogę wytłumaczyć! – wypalił natychmiast Nie Huaisang. – Nie zostali zabici przez ludzi z naszej sekty, tylko zebrani, niektórych nawet kupiliśmy. Szósty lider powiedział, że skoro duchy szabel chciały walczyć z niecnymi istotami, to należy im zapewnić, by zawsze walczyły. Ciała zostały zakopane razem ze schowanymi w trumnach szablami, jakby były ich darami pochówkowymi. Duchy ostrzy powstrzymywały transformację ciał, a ciała uspokajały pragnienia i furię szabel. W ten sposób obie strony pilnowały się nawzajem i tylko tak późniejsze pokolenia mogły żyć w spokoju. – To dlaczego później wybudowano ten zamek? Po co włożono ciała w ściany? I czy nie powiedziałeś, że ten budynek kogoś zjadł? – zapytał Wei Wuxian. – Te pytania są ze sobą połączone. W sumie… Można powiedzieć, że pożarł ludzi. Ale to nie było specjalnie! Nasz szósty lider skonstruował grobowiec w ten sposób, by wyglądał jak każdy inny. Przyszłe pokolenia zrobiły tak samo, ale jakieś pięćdziesiąt lat temu rozkopali go złodzieje. Wei Wuxian zrobił głośne „och”. Co za przypadek budzenia śpiącego lwa, pomyślał w duchu. – Kiedy w grę wchodzi budowanie takiego grobowca, to pomimo ostrożności i dyskrecji nie da się niczego w pełni ukryć. Grabieżcy się o tym dowiedzieli i byli przekonani, że to miejsce pochówku antycznej dynastii z grani Xinglu. Planowali od dawna i byli przygotowani. Pośród tej niesfornej zgrai były tylko dwie osoby, które coś potrafiły. To one pomogły grupie odkryć to miejsce, ominąć szyk labiryntu i znaleźć nasz grobowiec szabli. Widzieli wystarczająco dużo martwych w swoich życiach, więc po wykopaniu dziury i wejściu do środka w ogóle nie przejęli się widokiem ciał. Przeszukali całe miejsce w poszukiwaniu złota i skarbów, oddychając obok trupów, a do tego wszyscy byli młodymi mężczyznami w kwiecie wieku, po brzegi wypełnionymi energią yang. Pamiętajcie, że wszystkie ciała były na skraju transformacji! Nie trudno było sobie wyobrazić, co stało się później. Część ciał z pewnością przeszła transformację w żywe trupy. – Jednak to nie byli zwykli ludzie. Jakimś cudem udało im się powybijać zmarłych, kąpiąc podłogę w krwi i kawałkach mięsa. Wreszcie zdali sobie sprawę, że to miejsce było niebezpieczne i postanowili je opuścić. Niestety zostali pożarci, kiedy wychodzili! Liczba ciał w grobowcu była dokładnie kontrolowana. Nigdy nie było ich za mało ani za dużo, zawsze wystarczająco, by panowała równowaga między nimi i duchami szabli. Nic by się nie stało, gdyby grabieżcy tylko doprowadzili do transformacji, bo potem na nowo zostałaby ona stłumiona przez broń. Jednak w chaosie sytuacji wszystkie ciała zostały poszatkowane na kawałki, więc nagle było ich mniej niż przedtem. By zapewnić wystarczającą ilość ciał do kontrolowania szabli, grobowiec mógł tylko… Mógł tylko zamknąć w środku grupę, która spowodowała niedobór. Po zniszczeniu grobowca przez grabieżców lider sekty zaczął szukać innych rozwiązań. Wybrał inne miejsce na grani Xinglu i wybudował halę szabli. Ciała zostały ukryte w ścianach na wypadek, gdyby znowu pojawili się złodzieje. To właśnie to miejsce zapoczątkowało plotki o pożerającym ludzi zamku. Grabieżcy udawali przed mieszkańcami Qinghe, że są myśliwymi. Nigdy nie wrócili po zapuszczeniu się na grań Xinglu i nie znaleziono ich ciał, więc ludzie zaczęli mówić, że coś ich pożarło. Kiedy wybudowano zamek, ale zanim nakreślony został nowy szyk labiryntu, wpadł na niego jakiś przechodzień. Na szczęście nie zamontowano żadnych drzwi i okien, więc nie mógł wejść do środka. Po zejściu z grani zaczął rozpowiadać wszystkim o wybudowanych tam dziwnych, białych budynkach i mieszkających w nich potworach. Uznaliśmy, że dobrze będzie podsycić te plotki, by nikt nie śmiał się zbliżyć, więc stworzyliśmy przesadzoną legendę z pożerającym ludzi zamkiem. Jednak on naprawdę może kogoś pożreć! Nie Huaisang wyjął z rękawa chusteczkę i biały kamień wielkości główki czosnku. Wytarł pot z czoła i podał im przedmiot. – Spójrzcie na to. Wei Wuxian wziął kamień do ręki. Po bliższych oględzinach zauważył, że coś białego z niego wystawało. Wyglądało jak… Kość z ludzkiego palca. Natychmiast zorientował się, co się wydarzyło. – To… Panicz Jin… Jakoś spowodował eksplozję, która zrobiła dziurę w ścianie. Że też zniszczył tak gruby mur! Musiał mieć ze sobą wiele narzędzi duchowych… Chwila, nie o to chodzi. Przypadkiem przebił się do pierwszej hali szabel, którą wybudowaliśmy w grani Xinglu. Wtedy jeszcze nie myśleliśmy o wykorzystaniu kamiennych cegieł po obu stronach i wypełnieniu wnętrza ziemią, by nie wpuścić energii yang, co utrudniłoby transformację. Po prostu włożyliśmy ciała do środka, więc kiedy panicz Jin zrobił wejście, zniszczył także jeden ze znajdujących się w środku szkieletów. Szybko został wciągnięty przez ścianę, by zastąpić zniszczonego trupa. Co jakiś czas przychodzę tu, by zbadać sytuację. Dzisiaj, kiedy to odkryłem, zaatakował mnie pies. Ach…! Ta hala to praktycznie nas rodzinny grobowiec. Naprawdę… – Im więcej Nie Huaisang mówił, tym gorzej się czuł. – Większość kultywatorów wie, że to nasz teren, więc nie udają się na nocne łowy w Qinghe. Kto by się spodziewał… Kto by się spodziewał, że będzie miał takiego pecha. Najpierw nieposłuszny Jin Ling obrał sobie grań Xinglu na cel, a potem Wei Wuxian i Lan Wangji udali się w stronę wskazywaną przez upiorną dłoń, co doprowadziło ich tutaj. – Hanguang-jun i ty… Już mówiłem, że nie możecie nikomu o tym mówić. Inaczej… Oceniając po obecnej sytuacji sekty QingheNie, gdyby sprawa wyszła na jaw, Nie Huaisang zostałby nazwany grzesznikiem i hańbą dla swoich przodków, nawet gdyby umarł. To normalne, że wolał być pośmiewiskiem wszystkich sekt, zamiast skupiać się na kultywacji czy ostrzeniu swojej szabli. Kiedy jego kultywacja osiągnie konkretny poziom, to stopniowo stanie się coraz bardziej podatny na złość i ostatecznie umrze w ataku szału tak jak jego brat i przodkowie. Nawet po jego śmierci dzierżona przez niego szabla będzie prześladowała żywych i zakłócała spokój całej sekty. W takiej sytuacji bycie bezużytecznym nieudacznikiem wydawało się lepszą opcją. To był problem nie do rozwiązania. Nic się nie zmieniło od czasów założenia sekty Nie. To chyba nie oznaczało, że przyszłe pokolenia też będą musiały wyrzec się ścieżki naznaczonej przez założyciela? Każda sekta miała inne zdolności. Tak jak GusuLan miało talent do muzyki, tak okrucieństwo i siła duchów szabli sekty QingheNie przyćmiewała wszystkie inne. Gdyby porzucili tę ścieżkę i zaczęli szukać innej, to kto wie, ile lat by im to zajęło i czy w ogóle by im się powiodło? Zresztą Nie Huaisang nigdy nie zdradziłby tradycji sekty na rzecz innej metody kultywacji. Dlatego jedyną możliwością było bycie nieudacznikiem. Gdyby nie był liderem sekty i spędził całe życie w ten sam sposób, co młodzieńcze lata w Zaciszu Obłoków – wygłupiając się całymi dniami – to z pewnością znajdowałby się obecnie w wygodniejszej pozycji. Jednak jego brat już przeszedł do zaświatów, więc nie miał wyboru i musiał niepewnie dzierżyć to brzemię. Nie Huaisang wyszedł po wielokrotnym powtórzeniu prośby o zachowanie milczenia, a Wei Wuxian na chwilę odpłynął. Nagle zauważył, jak Lan Wangji do niego podszedł, uklęknął na macie i zaczął podwijać nogawkę jego spodni. – Czekaj, znowu? – zapytał szybko Wei Wuxian. – Najpierw zdejmiemy symbol klątwy. W ciągu jednego dnia Hanguang-jun uklęknął przed nim tyle razy… Choć Lan Wangji wyglądał poważnie, to Wei Wuxian nie mógł dłużej na to patrzeć. – Sam to zrobię. Szybko podwinął do końca nogawkę. Wyraźnie było widać, że siniak pokrywał całą łydkę i piął się wysoko ponad kolana. – Już jest powyżej ud – powiedział Wei Wuxian, patrząc na nogę. Lan Wangji odwrócił wzrok i nic nie powiedział. Wei Wuxianowi wydało się to dość dziwne. – Lan Zhan? Kiseki-o 「鬼箱王, King of the Demon Box [1]」 Jest demonem wysokiej rangi. Należy do Serii Czarnego Demona i zawarł kontakt z Shihō Kimizukim , zostając jego Przeklętą Bronią. Wygląd Kiseki-o pojawia się jako obojnak, wyglądający na 11/12-latka. Ma krótkie, zielone włosy z niewielką, postrzępioną grzywką na przodzie. Ma czerwone, wampirze oczy, spiczaste uszy i zaostrzone kły (w jednym z odcinków gryzie Kimizukiego i pije jego krew). Rogi Kiseki-o są lekko zakrzywione w wewnętrzną stronę. Mają czarną barwę i są niemalże tak długie, jak jego przedramię. Biały, puszysty ogon jest na tyle długi, że może być tej samej wielkości, co on. Zza rogów widać czarną przepaskę, którą nosi na głowie. W uszach ma szafirowe, wiszące kulki w formie kolczyków. Biała, nie mająca rękawów, przylegająca koszula jest ozdobiona czarną apaszką, mieszczącą się w okolicy obojczyków. Jego talię opasa brązowy pas, zaś spodenki w kolorze apaszki zasłaniają połowę ud Kiseki-o. Podkolanówki są w tej samej barwie, co bransoletko podobne mankiety na przedramionach. Czarne buty pozostawia na wpół rozwiązane. Na początku przedstawia się Kimizukiemu pod postacią jego młodszej siostry - Mirai. Anime: w anime jego rogi są granatowe, a kolczyki, mankiety, buty i pas są koloru fioletowego. Charakter Gdy Kimizuki chce zawrzeć z nim kontakt, pokazuje, jaki jest dumny i paskudny. Nie chce posiadać tak słabego właściciela, więc nie poddaje się bez walki. Używa wspomnienia chłopaka przeciwko niemu, przybierając wygląd jego chorej siostry Mirai. W ten sposób próbuje go złamać i osłabić jego wolę. Historia Kiseki-o to demon, który został Przeklętą Bronią o wyglądzie dwóch takich samych mieczy, połączonych łańcuchem. Fabuła Second Shibuya High Arc Chociaż Kiseki-o nie pojawia się wcześniej, Kimizuki zawiera z nim kontakt już w rozdziale 6, więc robi to szybciej od Yūichirō i Asuramaru. Post-Shinjuku Arc Kimizuki postanawia pójść o krok naprzód, przyspieszając swój trening z Kiseki-o i walczą ponad trzydzieści godzin. Shiho w trakcie trzęsie się oraz drży, gdy walczy z demonem w swoim umyśle. Shinoa ostrzega resztę drużyny i każe im przygotować się na najgorsze, gdyby demon przejął nad nim kontrolę. W tym czasie Kimizuki walczy z Kiseki w swoim umyśle, podczas gdy Przeklęty drwi z niego i gryzie go w obojczyk, spijając z niego krew. Sądzi, że chłopak jest już jego, więc przygryza go dalej, nakazując poddanie się. Nadal dręczy go bolesnymi iluzjami. Kimizuki ponownie wraca do sytuacji sprzed czterech lat, gdzie nie skończył jeszcze swoim dwunastych urodzin. W tej wizji Mirai mówi mu, że powinien ją zostawić, przez co Shiho musi przechodzić przez całą tę sytuację ponownie. Kiseki-o wmawia mu, że są to jego prawdziwe myśli i wspomnienia, sądząc, iż naprawdę chciał zostawić swoją siostrę. Przed drzwi mieszkania różowowłosego przychodzi trójka dzieci (najprawdopodobniej w jego wieku), by oznajmić mu, kiedy nastąpi przeniesie się w inne miejsce. Chcą namówić go do zabicia siostry, ponieważ jest na ten moment niepełnosprawna i będzie ich spowalniać. Próbują wmówić mu, że jego siostra sama o to prosiła. Po tym jak odmówił, sami chcą zrobić to za niego. Kimizuki wbiega do domu i zamyka drzwi. Mirai cały czas powtarza, że może ją zabić, a Kimizuki krzyczy na demona, każąc mu się uciszyć. Demon obnaża jego pragnienia, twierdząc, iż nie znosi dbania o Mirai, gdyż jest to uwłaczające. Przecież to zbyt wiele dla dziecka, więc nie powinna go spotkać taka sytuacja. Chłopak podchodzi do swojej siostry, opowiadając jej o Yuu - chłopaku, który za wszelką cenę che uratować swoją rodzinę, nawet jeśli nie jest ona z nim związana więzami krwi. Mówi, że jeśli jedynym rozwiązaniem jest zabicie swojej siostry, to równie dobrze może się poddać, gdyż nigdy tego nie zrobi i wbija nóż w swoją pierś. Gdy udaje mu się odgrodzić od zadanych psychicznych ran, odpycha Kiseki-o, zadając mu przy tym ranę. Demon odpowiada mu tym, że wciąż istnieje ciemność, która go otacza, i jeśli zajdzie potrzeba zdradzenia swoich przyjaciół, aby móc uratować siostrę, to to uczyni. Shiho sądzi, iż na tym świecie nie ma ludzi nieskazitelnie czystych, na co Kiseki-o tylko się uśmiecha. Po chwili mówi o tym, jak lubi ludzi, i zgadza się mu pomóc. Formy i Zdolności Demoniczna Niewola: Kiseki-o może wejść we wspomnienia i sny swojego gospodarza, aby przemienić je w koszmary, w celu złamania woli swojego Pana. Robi to, by móc przejąć ciało swojego ciała. Zdolność tę może wykorzystywać tylko na osobie, z którą ma zawrzeć (bądź zawarł) kontrakt. Forma Podstawowa:bliźniacze miecze są podstawową formą Kiseki-o. Daje jej użytkownikowi wielką siłę i moc. Poprzez wypowiedzenie imienia demona może zwiększyć moc, którą aktualnie wykorzystuje. Ten typ broni umożliwia właścicielowi walkę wręcz. Diabelska Trumna: jest to specjalna zdolność Kiseki-o. Ma możliwość wizualizacji trumny, z której może wydostać się po odliczeniu do dziewięciu. Każda osoba, jaka stoi w pobliżu diabelskiej trumny i słucha odliczania, po jego skończeniu może zostać w nią schwytana. Yu sądzi, że przy użyciu tej zdolności przez Shiho, wyczuwa złe wibracje i wie, iż jest to coś niezwykle paskudnego. Ten rodzaj zdolności powinien być niemożliwy w użytku przez demony tego typu. Ciekawostki W Japonii znaki takie jak Kiseki-o są uważane za opis męskiej twarzy, a jednym z mitów w Japonii jest to, że młode demony o dziecięcych rysach twarzy są w innych rejonach świata uważane za zniewieściałe. Cytaty "La la. La de dah de dah. To jak będzie, Shihō Kimizuki? Chcesz już zrezygnować?"- Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "Nie oddaję się słabym."- Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "To już koniec, Człowieku. Przeżyj swoją przeszłość. Zobacz swą wewnętrzną ciemność. Spójrz na swoje najgłębsze, najohydniejsze pragnienia. Dalej, 'Shihō Kimizuki', zakończ to..."- Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "Spójrz, widzisz to? W tym momencie chciałeś to zakończyć. Miałeś dość. Zastanawiałeś się, dlaczego to spotkało właśnie ciebie. Mimo wszystko byłeś tylko dzieckiem, a to wszystko było ponad twoje siły. Byłeś przerażony i chciałeś, aby ktoś cię uratował. Chciałeś uciec od tego wszystkiego, na zawsze. Jeśli rzeczywiście zabiłbyś swoją siostrę... Jeśli tylko byłbyś w stanie pozbyć się tego ciężaru... nie byłoby prościej? Tak, to jest dokładnie to, o czym myślałeś. Prawda? Temu wszystkiemu można położyć kres, Shihō Kimizuki. Przegrałeś życie w dniu, w którym podjąłeś tę decyzję, wiesz to. Musisz być upartym. Wybierz najwygodniejszą drogę. To... proste. Po prostu chwyć ten nóż i zrób, co masz zrobić. Uwolnisz swoją siostrę od tych wszystkich nieszczęść."- Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "...A więc dobrze. Nie ma pośpiechu. Ciemność wciąż tkwi wewnątrz ciebie. Ta ciemność pozwoli ci zdradzić przyjaciół, jeśli dzięki temu będziesz mógł ocalić swoją siostrę."-Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "Tak... to prawda. Właśnie za to lubię ludzi. I lubię ciebie. Chyba mogę ci pożyczyć moją moc. Jesteś brzydki, młody i naiwny... Możesz mnie wezwać, gdy będziesz chciał, abym posiadł twe ciało."- Kiseki-o zwraca się do Kimizukiego, rozdział 21, "Box Kiseki-O" (Pudełeczko Kiseki-o) "Nasza zdobycz może zostać złapana! Teraz, zabij go! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ! ZABIJ!"- Kiseki-o krzyczy na Kimizukiego podczas próby złapania Yu w trumnę, rozdział 36, "Asura's Power" (Moc Asury) ↑ Król Demonicznego Pudełka „Dygot” przyciąga swoim tytułem. Co więcej, przyciąga też okładką. Bardzo! Widzimy tam białego jak śnieg chłopaka, a na jego głowie ni to gniazdo, ni koronę z liści. „Małecki napisał zapewne mroczną baśń”. Taka myśl przychodzi do głowy. Nie jest to do końca prawda. Choć jakiegoś ziarenko owej baśni kiełkuje. Ta powieść obyczajowa jest – jak czytamy zdanie znajdujące się pod obliczem Albinosa (nieprzypadkowo wielką literą) – naznaczoną wstrząsającą tajemnicą, balladą o pięknie i okrucieństwie polskiej prowincji. Unosi się jednak nad losami bohaterów pewien element magiczny – początkowe wydarzenia rozgrywają się latach 1938-69 w kujawskiej wsi Piołunowo, a niektóre postaci są żywcem wyjęte z baśniowej krainy (Cyganka, wiedźmowata Dojka, dziwny Strzępek, pies nazywany Koniem). Ale tutaj „czarna magia” kieruje działaniami ludzi i ich decyzjami. Taka, która spełnia senne koszmary. Bo jak powiedział Kaziu: „Jakby Bóg istniał, to zamiast dobrych umieraliby źli”. Tymczasem w tej realistyczno-onirycznej rzeczywistości Małeckiego na życie rodziny Geldów i Łabendowiczów mają wpływ klątwy. A boskie plany raczej ich omijają. Cierpienie – to słowo klucz. W tej wielowątkowej opowieści na przestrzeni dekad (ostatni rozdział to 2004 rok) wszyscy noszą na plecach swój krzyż. Odczuwają strach przed przyszłością. Mam podobnie. I co więcej, sam pochodzę z małej kujawskiej miejscowości. W Radziejowie, gdzie dzieje się część akcji, urodził się mój brat (i nie były to narodziny łatwe i przyjemne). To wszystko razem spowodowało, że otworzyłem pierwszą stronę książki z drżeniem rąk. Zamykając ostatnią z ponad 300, już nie. Nie dygotałem. Żebyśmy się dobrze zrozumieli – to nadal godna polecenia powieść, ale chyba miałem zbyt duże oczekiwania. Epopeja – wybitna, porażająca, wwiercająca się w umysł, pozostająca z czytelnikiem na długie miesiące. Bardzo chciałbym, aby „Dygot” taką książką był, aby zasługiwał na ocenę 10/10. Droga do Radziejowa (źródło: Zanim jednak kilka zdań na temat minusów powieści wydanej w 2015 roku przez Sine Qua Non (tak, nawet nazwa wydawnictwa jest tajemniczo brzmiąca), najpierw wypadałoby coś napisać o samej fabule. Jan Łabendowicz to chłop o dobrym sercu, ale w pewnej chwili odmawia pomocy znajomej Niemce, która ucieka przed Armią Czerwoną. Kobieta głośno przeklina Jana. Syn, który przyjdzie wkrótce na świat, nie będzie takim, o jakim Łabendowicz marzył. Dla jednych Wiktor stanie się demonem w białej skórze, zamieniający ludzkie życia w czarny ciąg porażek i krzywd. Dla najbliższych będzie z czasem nie żadnym wybrykiem natury, a Albinosem – kimś wyjątkowym, kimś, kto samym dotykiem zaleczy „otwarte grzeszne rany”. Prześladowany w szkole introwertyczny chłopak ma jednak szczęście. Wszak nie urodził się w Afryce, gdzie byłby ofiarą ataku prawdziwych diabłów w ludzkiej skórze. Gdzie jego nogi i ręce stałyby się trofeami lepszymi niż złote posążki. Albinosi mają przecież, zgodnie z tamtejszymi wierzeniami, magiczne moce. W Piołunowie jest tylko… krzykiem, dygotem, kroplą w rzece. Pod górkę będzie też mieć Emilka, córka Bronka Geldy z okolicznej miejscowości. Wyjdzie z brzucha matki jako zdrowa dziewczynka. Ale to, co stanie się później, zmieni jej życie na zawsze. Cyganka dobrze widziała przyszłość. Na Emilkę żaden chłopak nie spojrzy z zainteresowaniem. Odwróci wzrok na widok poparzonego ciała. Czytelnik już się domyśla, że Biały Wiktor i Okaleczona Emilia odnajdą siebie. Ale czy faktycznie ich miłość oraz „normalne”, wspólne dziecko sprawią, że droga będzie prosta, pozbawiona ostrych zakrętów? Że złe losy będą od teraz omijać te dwie rodziny? Jakub Małecki nie stosuje sensacyjnych trików. Ma prosty, ale i poetycki styl. A świat przedstawiony w tej powieści to miejsce, w którym dobrze poczułby się Jan Himilsbach (i wcale nie chodzi o lany strumieniami alkohol, bo takowego tutaj brak). Jasio potrafiłby dogadać się z „Januszami”, którzy nie tolerują odmienności i przekonać ich, że się mylą. „Dygot” to książka zaprawdę dojrzała, gdzie pisarz ciekawie łączu realizm magiczny z groteską; a tęsknotę za minionym przeplata z grozą istnienia – tak, podpisuje się pod tymi słowami krytyków. Swoją opowieść snuje powoli – co akurat jest zaletą. Splata wątki, łączy je w logiczną całość. Jednak w trakcie czytania, czegoś brakowało. Może tego, aby dłużej pobyć z Wiktorem (skoro był na okładce, to wydawało się, że to z nim „zwiążemy” się najmocniej). I także większego „uderzenia” między oczy zmuszającego do refleksji. Niestety, kilka razy zdarza się, że treść książki „nie płynie”, że niektóre słowa wypowiadana przez bohaterów są – jak ktoś w komentarzu na słusznie stwierdził – „rzeźbione kilofem”. I ta wiejska społeczność – ukazana w dość stereotypowy sposób. Ale z drugiej strony, czyż nie taka była (i jest w pewnych, szczególnie wschodnich rejonach) polska prowincja? Bojąca się wszelkiej inności, żyjąca plotkami, przeklinająca sąsiadów… „Dygot” to historia o ludzkich relacjach, słabościach i rozczarowaniach. O niemożności osiągnięcia spokoju ducha i sumienia. Mądra, dosadna, niepokojąca z wyraźnie wyczuwalną w powietrzu, zbliżającą się tragedią. Z mało porywającym finałem, choć z ciekawym (anty)bohaterem Sebastianem – tak w końcowych rozdziałach to on włada emocjami czytelnika. Z jednej strony odpycha jako utracjusz, z drugiej nie da się mu nie kibicować przy próbie rozwikłania zagadki związanej z jego ojcem. Książkę Małeckiego warto przeczytać, aby dowiedzieć się, że „Prawdziwymi szaleńcami są ci, którzy patrzą na to wszystko dookoła i pozostają normalni” oraz choćby dlatego, by odkryć, co tam robi słynna, przyszła Pola Negri. Ocena: 7/10 Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą Kup licencję

biała trumna demoniczna gra